26/04/2018r.
Autorzy: Magdalena May & Mateusz Chajewski | aboveandbeyond.pl
Tłumaczenie: Magdalena May
Przed rozpoczęciu wywiadu słychać w tle opowieści Tony’iego o pierwszych, bardzo dobrych produkcjach, ale także o tym, co sprawia, że Jono wciąż tworzy i lubi to robić.
Źródło:
Jono i Paavo, poznaliście się na Uniwersytecie w Londynie i właściwie już wtedy tworzyliście pod nazwą Anjunabeats. Co sprawiło, że zaczęliście współpracę z Tonym?
Jono: Założyliśmy wytwórnie Anjunabeats. Obydwoje z Paavo chcieliśmy założyć wytwórnie w ramach zaliczenia projektu na Uniwersytecie, więc połączyliśmy swoje siły. Uznaliśmy, że to będzie dobry pomysł. Podaliśmy markę Anjunabeats również jako wykonawcę (artystę), tylko po to, żeby zmylić wszystkich, tak w ramach uczelnianego żartu. Plan się powiódł, a marka się przyjęła i zdobyła rozgłos. W tym okresie poznaliśmy też Toniego.
Tony: Mój brat, jako jeden z nielicznych w tamtych czasach, posiadał sprzęt Yamaha, natomiast inni producenci korzystali z AKA, coś w rodzaju obecnego Mac’a, biblioteki multimediów (sampli). Komputer mojego brata był specyficzny, mało kto korzystał wtedy z Yamaha, a chyba jedyną osobą, która tworzyła sample kompatybilne z Yamaha, był młody człowiek zwany Jonathan Grant. Liam odnalazł Jono i poprosił, żeby przesłał mu swoje sample oraz zaprezentował remiksy. Liam i ja, stylem przypominaliśmy bardziej rock band niż DJ, a clubbing tak naprawdę zaczęliśmy odkrywać w 1995 r. Wtedy też stwierdziliśmy, że spróbujemy zrobić coś w kierunku muzyki dance. Od czasu do czasu spotykaliśmy się, żeby przesłuchiwać sample i podczas jednego z takich spotkań, Liam zaproponował, żeby zaprosić Jono do wspólnego remiksu.
Tony, jak długo zajęło Ci odejście z pełnoetatowej, codziennej pracy?
Tony: Nasza trójka rozpoczęła współpracę nad remiksem Chakra „Home” w kwietniu 2000 roku, a tak to w życiu bywa, że jedna rzecz pociąga za sobą kolejne. W okolicach świąt, tego samego roku, powstał remiks Madonny. Ten rok był dla mnie bardzo trudny, byłem pełen obaw, czy wszystko się uda. Odszedłem z wytwórni w czerwcu kolejnego roku, jeśli dobrze pamiętam.
Jono: Hah, tak kojarzę, wydaje mi się, że mówiłeś, że dajesz sobie 12 miesięcy i składasz wypowiedzenie.
Tony: Tak, mówiłem, ale że do dwóch lat i rezygnuję. Kiedy pracujesz w dużej wytwórni płytowej, każdego tygodnia pojawia się mnóstwo nowych artystów, pełnych pasji i nadziei. Wchodzą i wychodzą, zostawiając swoje CD. Smutna prawda jest taka, że wiele płyt, które zabierałem do domu, nigdy nie odsłuchałem. Tak to niestety wygląda w dużych wytwórniach płytowych. Co by nie było, te 2 lata dały mi bardzo dużo. Dzięki temu, co się wtedy wydarzyło, dziś mamy Above&Beyond, a być może, bez tego wszystkiego, nigdy by do to tego spotkania nie doszło. Odszedłem z wytwórni. I oto jesteśmy, 17 lat później. Nieprawdopodobne, że to się wydarzyło, nie uważacie?
Paavo: Bardzo szybko zaczęliśmy używać internetu do kontaktu z naszymi fanami i bardzo szybko zdaliśmy sobie sprawę z tego, kim jesteśmy i co robimy.
Tony: I myślę, że wtedy też dotarło do mnie to, że swoją muzyką, łączymy ludzi różnych narodowości. Wszyscy jesteśmy tacy sami, nieważne czy z Bejrutu czy z Bangladeszu. Po pierwszym koncercie zobaczyliśmy, jak to wszystko funkcjonuje, kto dostaje promocje (licencje), a kto nie. Słyszeliśmy w Londynie , ze liczy się każdy, że jesteśmy równi, ale prawda była inna. Krajowe marki miały nie mieć podziałów, a było inaczej. Wytwórnie płytowe dawały, bądź nie dawały licencji, bez powodu. To było dla nas bardzo przełomowe, żeby robić coś dla ludzi, niezależnie od pochodzenia.
Remiks Chakra „Home” był bardzo dużym sukcesem na początku waszej drogi, zaraz po nim ukazał się remiks Madonny - nie było to przerażające? Jakby nie patrzeć, Madonna była uważana za największą gwiazdę światowego formatu.
Jono: Kiedy jesteś młody i pełen zapału, kreatywny, możliwości przychodzą same. Dopiero później, po wszystkim, zdałem sobie sprawę, z tego, co zrobiliśmy i dotarło do mnie: „My właśnie zremiksowaliśmy utwór Madonny!” - tak przynajmniej ja to widziałem, tak to odczułem.
Paavo: Zremiksowaliśmy Chakrę, Madonnę, Britney i wiele innych artystów, i myślę, że problemem nie była muzyka, czy remiksy, ale to, jak odbiorą nas ludzie, którzy będą tego słuchać. To było dla mnie niesamowicie ekscytujące, zdając sobie sprawę, że robiąc remiks Madonny, ludzie będą tego słuchać przez lata. Będąc na Uniwersytecie, spotkaliśmy wiele utalentowanych osób, które tworzyły muzykę i remiksy i problemem nie było to, czy byli dobrzy, ale jak sprawić, by ludzie ich słuchali.
Pierwszy raz pojawiliście się na scenie jako DJ. Czy cieszyliście się, ze nie musieliście grać chłamu, kiedy kroczyliście na szczyt?
Jono: Wydaje mi się, że trafiło nam się kilka słabych kawałków, zanim zaczęliśmy grać dobre rzeczy...
Tony: Naszym pierwszym koncertem był występ w Japonii przed 8000 publiką. To był mój pierwszy raz, kiedy występowałem w roli DJ. Byłem bardzo zestresowany. Całe szczęście, że to było w Japonii, bo Japończycy są bardzo uprzejmi, nigdy nic (złego) nie powiedzą. Możliwości otworzyły się przed nami, tak naprawdę dzięki temu, że zremiksowaliśmy Madonnę. Automatycznie weszliśmy na wyższy poziom, nie musieliśmy grać chłamu, który często trzeba grać, żeby się wybić. Tak, było też tak, że graliśmy niszową muzykę, ale myślę, że po tych dobrych remiksach, znaleźliśmy się zdecydowanie wyżej. Bywało też tak, że graliśmy w marnych klubach. To nie tak, że ludzie tam źle się bawią, wręcz przeciwnie, a nawet jest to na swój sposób urocze. Do dziś, gdy gramy po różnych klubach, kiedy włączą się światła, naszym oczom ukazuje się niezły bałagan.
Który z was był tym najbardziej utalentowanych DJ?
Jono: Myślę, że żaden z nas…
Tony: A ja myślę, że Paavo. Nawet dokładnie pamiętam, jaki był jego ulubiony drink, a kiedy graliśmy w Ministry of Sound, Paavo był w stanie zrobić lepsze zakończenie niż ja.
Paavo: Nie zaczynaliśmy grania od Ministry of Sound, to było dużo później. Do tego czasu było kilka potknięć, ale i robiliśmy wiele razy to samo z sukcesem. Osobiście nie robiłem nic w kierunku, by zostać DJ. Nastawiałem się na bycie muzykiem i temu poświęcałem całą swoją uwagę. Chciałem być w studio, widzieć innych na scenie, ale potem po prostu nie mogliśmy powiedzieć „nie” dostając te wszystkie oferty.
Jono: DJ ma wszystko na głowie. Najpierw praca w studio, potem dzielenie się muzyka z innymi. Samo granie jest dużo bardziej relaksujące, niż bycie w studiu nagraniowym, w którym musisz być ciągle mocno skupiony. Bycie DJ’em to dzielenie się doświadczeniem, doznaniem i to jest fajne. Podobnie jak Paavo, nie chciałem być DJ’em, to tak po prostu do nas przyszło.
Paavo: Grać to posiadać możliwości i dostawać zaproszenia do zwykłego klubu lub do klubu, który jest legendą. Bardzo dokładnie pamiętam te noc, kiedy pierwszy raz jechałem grać do klubu, o którym wcześniej tak wiele słyszałem.
Nowy Rok 2007, graliście przed milionową publiką na plaży w Rio de Janeiro w Brazylii - to musiało być ogromne przedsięwzięcie?
Jono: Prawdę mówiąc niewiele pamiętam, to były takie emocje…
Paavo: Graliśmy wtedy na plaży dla ogromnej publiki. To było tuż po tym, kiedy zaliczyliśmy kilka miejsc w Indiach, gdzie świętowaliśmy wydanie setnego albumu przez wytwórnię Anjunabeats. Nagraliśmy filmik, który nazwaliśmy „Z Goa do Rio”. Ktokolwiek zastanawia się, czy to miało jakikolwiek sens, biorąc pod uwagę, jak daleko jest z Goa do Rio, sami nie wiemy, ale może właśnie to daje wspaniałe wspomnienia dotyczące Rio.
Jono: To show, które się tam odbyło, to jedno z „tych” wielkich rzeczy, które wydarzają się w życiu. Mam na myśli, że kiedy staliśmy za konsolą, nie byliśmy nawet w stanie stwierdzić, jak ogromne jest to wydarzenie. Dopiero później zobaczyliśmy nagrania i to, co wydarzyło się tej nocy.
Tony: Możesz zrozumieć i ogarnąć (w głowie): 200 osób, może 1000, 10 tysięcy, ale 10-50 tysięcy.. już nawet nie jesteś w stanie policzyć. A na plaży było ich milion!
Group Therapy 100 odbyło się w Madison Square Garden. Byliście pierwszymi artystami muzyki elektronicznej, na których bilety zostały wyprzedane, ale tuż przed występem, o mały włos, a bylibyście aresztowani na New York’s Times Square, to prawda?
Tony: Wpadliśmy na pomysł, żeby wyświetlić swoje promocyjne video na jednej z tablic na Time Square, żeby każdy wiedział, co się wydarzy. Zakładaliśmy, że to będzie ciekawe i innowacyjne, ale nie wiedzieliśmy, ile ludzi się pojawi. Wiedzieliśmy, że na samym koncercie będzie 10-12 tysięcy osób. Pojawiliśmy się na Times Square i zaczęło się pandemonium!
Jono: Pojawiła policja konna i inne takie (atrakcje).
Tony: Pod telebimem zaczęły się małe zamieszki. Policja zdecydowanie nie była zadowolona, że na Times Square zrobiło się tłoczno. Kazano nam odejść.
Album „Group Therapy” został wydany w 2010 roku. Pierwszym singlem było „Sun&Moon”, które po dziś dzień jest jednym z waszych największych hitów. Dlaczego nazwaliście album „Group Therapy”?
Tony: Nazwaliśmy tak płytę z dwóch powodów. Jeden, ponieważ widzieliśmy, jak nasza muzyka łączy ludzi, jak się zachowują, kiedy przychodzą nas słuchać. Chcieliśmy w ten sposób dać fanom coś od siebie.
W ciągu ostatnich kilku lat, zagraliście wiele koncertów na żywo - które wolicie: trasy koncertowe jako DJ czy zespół muzyczny, gdy gracie akustycznie?
Tony: Jest różnica pomiędzy trasą DJ, a zespołem muzycznym, to jest ogromne przedsięwzięcie: 30 osób, 2 busy, 3 ciężarówki ciągnące się powoli po kraju, zatrzymujące się w miejscu na kilka dni. Kiedy jesteś DJ’em, jesteś jak piłeczka ping-pong’owa, bywało tak, że w piątek byliśmy w Kuala Lumpur, a w sobotę graliśmy w Seulu. Nasz agent ma dużo pracy, o ile te miejsca są w miarę blisko siebie, tak granie w klubie w Londynie w piątek, a w sobotę już koncert w Chicago - to właściwie nie miałoby sensu. Wierzymy jednak, że nasi agenci są w stanie dokonać niemożliwego, to ważne mieć kogoś takiego, kto zrobi show, nieważne w jakim kraju na świecie się znajdziemy. Ktoś też musi siedzieć na kasie i pobierać pieniądze za bilety. Tym właśnie różni się trasa koncertowa od trasy Dj’a. Przesuwamy się po kraju powoli, nie robimy tego tylko dla ludzi, ale również dla siebie.
Jono: Tak właściwie to jest bardzo interesująca kwestia, ponieważ (DJ) to taki maraton mentalności, kto zrobił najdłuższy set, kto zrobił największe wrażenie w ciągu 5 minut. To jest dziwne. Również social media zdominowane są przez podnoszenie sobie ego, ludzie się prześcigają, nie jest to potrzebne, naprawdę, po co to. Naszym celem jest robienie dobrej muzyki i dzielenie się z nią z ludźmi, a nie to ile razy skopiemy komuś tyłki w ciągu miesiąca.
Nie baliście się, ze być może wasi fani nie będą chcieli uczestniczyć w wydarzeniu podczas występów na żywo, w taki sposób, jaki sobie wyobrażaliście?
Paavo: Wydaje mi się, że strach pojawił się przed wystąpieniem akustycznym. Zobaczyliśmy tę ogromną halę, która później wypełniła się publiką. Dopiero po skończonym show, w pięknej hali w LA, kiedy wiedzieliśmy, że się udało, strach minął, a my byliśmy zadowoleni i pokrzepieni myślą, że to naprawdę stało i to może się podobać. Później, kiedy rozmawialiśmy z naszym agentem na temat trasy koncertowej w Hollywood Bowl, The Greek Theatre czy w Sydney w Opera House, poczuliśmy presję. Nasi agenci zarezerwowali te kilka miejsc na nasze występy akustyczne, na 2 lata do przodu, a sytuacja była o tyle skomplikowana, że wtedy też mieliśmy zaplanowaną trasę DJ. Lataliśmy z miejsca do miejsca, a wszystkie daty naszych występów były dosyć blisko siebie. Wtedy też nasz agent powiedział: „Potrzebujemy nowego albumu, ale też potrzebujemy robić show, mamy tyle miesięcy przed sobą, działajmy!”. To był moment, w którym byliśmy pod naprawdę dużą presją.
Tony: Jako band, zdecydowanie od razu weszliśmy na najwyższy możliwy poziom, omijając cały chłam, z którym artyści często muszą się zmierzyć. Naprawdę, takie sytuacje można zauważyć w dziale muzyki pop, kiedy artyści, którzy nigdy nie mieli dobrego hitu, muszą grać słabe rzeczy, żeby utrzymać się w świecie muzyki. Nas to na szczęście ominęło, mamy wspaniałą publikę, tak jak Paavo powiedział, to rodzaj połączenia.
Powiedzcie coś na temat związku z Breaking Bad…
Paavo: Wszyscy jesteśmy ogromnymi fanami Breaking Bad. Zmierzając do sedna - tworzyliśmy instrumentalny utwór, a gdy był już gotowy, po prostu potrzebowaliśmy tytułu. W sumie nie wiem, kogo to był pomysł, żeby nazwać go „Walter White”, ale tak się przyjęło.
Jono: Ten utwór powstawał w specyficznej atmosferze kilku osób zamkniętych w jednym, ciemnym pomieszczeniu, w którym światła były lekko przyciemnione, co tworzyło cały nastrój i tak po prostu zdecydowaliśmy, że będzie nazywał się „Walter White”. Z tym łączy się też pewna, zabawna historia. Mianowicie, 2 lata później na EDC Las Vegas, nasz przyjaciel, Dustin Penner , zawodnik hokejowy, jadł obiad z Bryanem Cranstonem, odtwórcą roli Waltera White’a, i zapytał, czy dzisiejszej nocy będziemy grać utwór „Walter White”. W odpowiedzi zażartowałem, że nie spełniamy żądań. Mój brat, James, który jest także naszym menedżerem, zasugerował, by zapytać Bryana, czy nie naciśnie guzika podczas występu. Właściwie to nie zamierzaliśmy zagrać tego kawałka, ponieważ miał już wtedy 2 lata, a jak do Dj’e, trzeba być na bieżąco i grać nowe rzeczy. Jednak tej nocy postanowiliśmy spróbować zrobić coś innego. Bryan zgodził się i podczas tego występu to on wykonał słynny „push the button” przed publiką w Las Vegas. Bardzo chcieliśmy, żeby przy tym wszystkim, Bryan powiedział do publiki „Say my name”, co właściwie sam Bryan nam zaproponował.
Paavo: Tak, to bardzo zabawne, ponieważ byliśmy za kulisami, a nikt tak właściwie nie powiedział Bryan’owi, co za chwile się wydarzy, on nie miał pojęcia. Stałem z nim za sceną, a on się mnie zapytał: „Co się właściwie zaraz wydarzy?”. Odpowiedziałem mu więc, że: „Mamy taki zwyczaj, że piszmy coś na ekranie, muzyka się zatrzymuje i wtedy dam Ci mikrofon, możesz coś powiedzieć, oczywiście jeśli chcesz”.
Jono: Nie prosiliśmy go o wypowiedzenie tych słów…
Paavo: Na co Bryan zareagował: „Mam powiedzieć coś w rodzaju: Say my name?”. Na co nasza reakcja była: tak, tak, tak!
Jono: Tony podłapał to, że Bryan Cranston powiedział podczas tego występu „Say my name”, wykrzyczał „Above&Beyond” i pozostałe, i takim sposobem powstał nowy utwór „Walter White” z udziałem Bryana Cranstona.
Paavo: To coś w rodzaju tragikomedii, powoduje, że śmieje się i płaczę w tym samym momencie, kiedy o tym pomyślę. Ale tak, to było świetne.
Wywiad nagrywamy w waszej głównej siedzibie w Bermondsey w południowym Londynie, w której stworzyliście mini imperium wytwórni płytowej, firmę zarządzającą, wydawnictwo… Jak bardzo zaangażowani jesteście w codziennym prowadzeniu całej tej działalności?
Tony: Jesteśmy, bardzo. Jest to jednocześnie bardzo trudne dla nas, żeby angażować się 24/7, ponieważ robimy muzykę, jesteśmy w trasie, dlatego też mamy blisko 30 zatrudnionych osób, które sprawiają to wszystko łatwiejsze dla nas, żebyśmy mogli być zaangażowani. Na przykład, robiąc radio show, mamy ludzi od filtrowania treści pojawiającej się w radiu, my już nie musimy tego robić. Pomimo wielu rzeczy, którymi zajmujemy się jednocześnie, jesteśmy naprawdę mocno zaangażowani w to, co tu robimy, np. wczoraj (31.03.2018 r.) Paavo spędził sporo czasu z Ilianem Blueston’em, który jest przed premierą swojego nowego albumu. To również dlatego, że wciąż czujemy się mocno związani z artystami, których wypromowaliśmy, wspieramy ich. Jesteśmy odpowiedzialni za muzykę, która wychodzi z naszej wytwórni, podpisujemy się pod nią, ale nie moglibyśmy robić tego wszystkiego bez pomocy innych ludzi. Za drzwiami są wspaniali ludzie, którzy tworzą nasz team, mają dobry charakter, dużo pracują, ale to nie zwalnia nas od zaangażowania w naszą firmę, wciąż robimy bardzo dużo. Tworzymy nowy album, video, tym bardziej angażujemy się w nasze projekty, co nie zmienia faktu, że jest ciężko, dlatego potrzebujemy wielu par rąk.
Co odpowiadacie fanom, którzy skarżą się, że odsunęliście się od trance?
Paavo: Myślę, że już dawno temu pojęliśmy, że cokolwiek byśmy nie robili, nie każdy to polubi. W momencie, kiedy zaczęliśmy mieć coraz więcej fanów na całym świecie, mieliśmy mnóstwo dowodów na to, że to, co robimy, niektórzy będą to kochać, a inni nie, więc jedyną słuszną rzeczą jest robić to, co my uważamy za dobre, zamknąć drzwi do studio, powiedzieć menedżerowi, żeby nam nie przeszkadzał, dopóki nie zrobimy czegoś, co nas ekscytuje. My nagrywamy albumy, gramy to przed publiką, więc jest to bardzo ważne, żeby to, co robimy, ekscytowało nas, sprawiało, że naprawdę jesteśmy szczęśliwi.
Tony: Mówienie, że cofnęliśmy się o krok od „trance” w naszym show radiowym jest nieprawdą, ponieważ my nigdy nie próbowaliśmy nazwać tego, co robimy muzyką typu „trance” lub „nie-trance”. To poniekąd punkt widzenia, ekspresja, czyjaś perspektywa, jedni nazwą to muzyką klubową, inni utworami, których słuchają. Byliśmy pewni, że wyraziliśmy się jasno, mówiąc, że poruszamy się i istniejemy bez „trance” i bez „nie-trance” i to jest najzdrowsze. Jedyne z czym rzeczywiście się zgodzę to, dawno temu, myślę, że wtedy, kiedy wypuściliśmy Sun&Moon, w TV AD pojawiało się Trance 2.0 (opisywane jako unikatowy styl Anjuna), co nie sądziłem, że zostanie odebrane w tak dosłowny sposób, a było to w, jak sądzę, 2005 roku, kiedy muzyka wypuszczana była na jednej płycie. Jest to jurajski okres od tamtych czasów po dziś dzień, kiedy muzyka trance cała była tworzona w jeden, podobny sposób. Od czasów komputerów, nieco się zmieniło, najpierw we wszystko dokładnie się wsłuchujemy i jest to długa droga, zanim ujrzy światło dzienne. To wszystko to pewien rodzaj programowania, a muzyka to to taka mała liczba porządkowa, wynik końcowy.
Czy wy kiedykolwiek się kłócicie?
Tony, Jono: Nigdy, przenigdy, nie, nigdy…
Naprawdę?
Jono: Tak naprawdę to ciągle się kłócimy, jesteśmy jak takie potrójne małżeństwo.
Paavo: Podobnie, kiedy jesteśmy w sytuacji wymagającej skupienia, pod presją nowego albumu, czy zbliżającego się dużego show, jak dwa lata temu w Londynie, pamiętam, jak ogromną wtedy mieliśmy presję i jak trudne było to przedsięwzięcie, musieliśmy zebrać się w sobie, grać w tym miejscu w pełnym skupieniu i zrobić to w pozytywny sposób, pomimo presji, jaka była na nas wywierana w tamtym czasie. Nie możemy być zbyt samolubni, jeśli mamy jakiś problem, musimy go wspólnie rozwiązać.
I na koniec, powiedzcie nam coś o waszym nowym albumie „Common Ground”…
Jono: Podczas tworzenia tego albumu, nagrywaliśmy bardzo dużo. W studio możesz robić bardzo wiele, ale tym razem chcieliśmy nagrać coś innego. Cudownym było, że (pomijając, że niektórzy wpadają w nostalgię porównując nasze albumy z najnowszym) podsumowaliśmy tym albumem pewną erę muzyczną. Dla mnie najlepszym w tym wszystkim jest to, że gdy odsłuchuje się ten album, ma się zupełnie inne odczucia, brzmi też zupełnie inaczej niż poprzednia produkcja, to jest to, co dokładnie chcieliśmy osiągnąć.
Paavo: Ten album dał nam możliwość skupienia się na muzyce i skończeniu jej, ponieważ bez kalendarza DJ’a sprawia, że wiele utworów jest rozpoczętych i czekają nieskończone, a tym razem, mogliśmy się dokładnie skupić na tym, jak to zrobić, stworzyć naprawdę dobrą kolekcję muzyki. Wiedzieliśmy, że mamy dużo dobrego materiału, który doszlifowaliśmy i kończąc ten album, miałem poczucie, że jest to najlepsze, co stworzyliśmy od lat (podsumowanie tego, co tworzyliśmy od lat).